W środę 2 kwietnia 2014 roku budynek naszego gimnazjum przemienił się w sarmacki zaścianek i – jak na gościnność szlachty przystało – raczył przyjąć przedstawicieli najznamienitszych okolicznych rodów. A wszystko za sprawą klas drugich, które pod czułą opieką swoich wychowawców pamiętały, że szlachectwo zobowiązuje, a w konsekwencji: wspaniale przygotowały Projekt Sarmacki i zapewniły nam zaiste staropolską (w tym także duchową!) ucztę!
I tak dzielni wojowie oraz stateczne białogłowy stanęli ze sobą w szranki podczas dziewięciu konkurencji, w niejednej pokazując, że prawdziwe męstwo naprawdę hartuje się ranami. W myśl szlacheckiego przysłowia, które pana każe poznać po cholewach, klasy drugie zaprezentowały nie tylko złociste kontusze i żupany, ale przede wszystkim swe nieocenione talenty. Jednakże zmagania sportowe przekonały nas, że wszak „nie trzeba kontusza, by dzielna była dusza”! Panowie-szlachta, a nawet panie-szlachcianki, umiejętnie bowiem posługiwali się szablą podczas sztafety rycerskiej; co więcej – nieoczekiwanie polała się krew, gdy zaciekle polowano na dzikiego zwierza! Tak, „szlachcic w ferworze stu wrogów zmorze”! Ze względów humanitarnych więc, w kolejnej konkurencji, pojedynek nie odbywał się już na miecze, ale – na słowa! Najodważniejsi retorzy klas drugich, w pierś się uderzając, wygłosili wobec zebranych mowę sądową o grzechach Polski. Kwiecista sztuka przekonywania ujarzmiła serce niejednej białogłowy (choćby przedstawicielek Szanownego Jury), ale także przypomniała, że „jeśli sam człowiek niewiele wart, to i szlachectwo mu nie pomoże”.
Dlaczego jeszcze warto było przyjechać do sarmackiego zaścianka „Kostkowizna”? Otóż, po to, by jako żywo zobaczyć rozdzierającego swe szaty Rejtana, tryumfującego Kościuszkę czy marszałka Stanisława Małachowskiego niosącego w garści dopiero co uchwaloną konstytucję… Natomiast tych, których nie przekonały ruchome obrazy, witały także plakaty biura podróży reklamujące szlacheckie dworki i majątki. Wreszcie nadeszła i ta długo oczekiwana, wiekopomna chwila, w której poloneza czas było zacząć… A zatem – dzielni rycerze, chwyciwszy swe damy, zaiste – ruszyli w tany! Tak, atrakcji rzeczywiście co niemiara, ale wszak było też o co kruszyć kopie, gdyż sarmacki turniej uwieńczyła niespodzianka kulinarna. Warto bowiem wspomnieć, że podczas zmagań swoich Pociech Ich Cudowni Rodzice ukradkiem czmychnęli na polowanie i grzybobranie, a efektem tychże było wyborne jadło, prawdziwa staropolska uczta przygotowana w myśl zasady: „zastaw się, a postaw się”. Jednakże i marszałek sejmiku, Ksiądz Dyrektor Piotr Kuś, nie zapomniał, że „ugościć szlachcica to nie żarty” i wszystkich wspaniałych Uczestników turnieju, w którym nie ma przegranych, poczęstował pysznym tortem.
Niektórzy, co prawda, w ramach trofeum spodziewali się rogów jelenia, najpiękniejszą nagrodą okazało się jednak zaiste SZLACHETNE, bo WSPÓLNE biesiadowanie! Ciesząc się nim należałoby może zakończyć słowami wieszcza: „Kochajmy się!”, ale po sarmackiej uczcie trzeba nam zarazem pamiętać o jeszcze innym „kulinarnym” przysłowiu – że: „kogo szlachta pokocha, tego zje”!
opracowała: Joanna Tritt